Kisiel Kisiel
972
BLOG

“Kuźnia socjalistycznych kadr"

Kisiel Kisiel Rozmaitości Obserwuj notkę 18

Wiadomo, jaka jest młodość – to czas marzeń. Moim marzeniem było życie w otoczeniu przyrody, jak najdalej od ludzi, których miałem po dziurki w nosie. Świat dorosłych był dla mnie obcy, hermetyczny. Nie rozumiałem, dlaczego ludzie muszą żyć w kieracie, dlaczego podlegać muszą regułom zamieniającym życie w koszmar. Marzyła mi się wolność, a tę odnajdowałem w książkach i we włóczeniu się po lasach. Toteż, kiedy skończyłem podstawówkę, bez wahania wybrałem szkołę leśną. Wyobrażałem sobie, że w końcu odnajdę upragniony spokój i samotność. Rzeczywistość okazała się jednak przewrotna.

Położone w pałacu myśliwskim Bismarcka Technikum Leśne w Warcinie, do którego trafiłem w 1972 r., okazało się połączeniem obozu pracy z jednostką karną. Był początek lat siedemdziesiątych, w Warcinie czas jednak jakby stanął w miejscu, panowały tam wręcz stalinowskie klimaty. Nasze szkolne życie regulowały apele, zbiórki, zarządzenia i kary. Każdy dzień rozpoczynał się od zaprawy porannej. O godzinie szóstej budził nas przeraźliwy sygnał trąbki i “dziarska” muzyczka z radiowęzła – była to najczęściej piosenka “Jak dobrze wstać skoro świt”. Mieszkaliśmy po kilku, kilkunastu w pokojach na wyższych piętrach pałacu. W kranach była tylko lodowata woda, prysznic w piwnicach raz na tydzień, za to obowiązkowe strzyżenie co miesiąc. Każdy uczeń musiał mieszkać w internacie, wyjazdy do domu były dopuszczalne nie częściej niż raz w miesiącu i tylko na specjalną przepustkę, którą wychowawcy odbierali pod byle pozorem. Wszędzie i o każdej porze dnia obowiązywał mundur lub ubranie w kolorze khaki. Nawet skarpetki musiały być wojskowe. Swoje dokładali do tego nieludzkiego reżimu starsi uczniowie, którzy bezlitośnie wykorzystywali i szlifowali młodszych kolegów. Było bicie, zabieranie otrzymanego z domu jedzenia, chóry “kotów” i po prostu zmuszanie do pracy. Dzięki temu jak w wojsku wychowawcy mieli ułatwione zadanie – panował porządek i dyscypilna. Jednak koszty były wysokie. Odbierano takimi praktykami godność przychodzących do szkoły chłopców, uczono ich brutalności, a niekiedy dochodziło nawet z tego powodu do prób samobójczych. Pamiętam, że w jednym z pierwszych spektakli słynnego poznańskiego Teatru Ósmego Dnia pojawiła się scena samobójstwa ucznia naszego technikum. Prawdopodobnie stało się tak za sprawą robiącego z Janem Kaczmarkiem (dziś słynnym kompozytorem muzyki filmowej) dla poznańskich Ósemek tło muzyczne studenta, który pochodził z Koszalina i tam prawdopodobnie usłyszał o historii dotyczącej mojej szkoły. Traf chciał, że uczeń samobójca, który w ubikacji szkolnej targnął się na życie, był moim kolegą z klasy. Na szczęście była to próba nieudana. Niestety później uczeń ten pochodący z Warszawy zabił się, skacząc z mostu do Wisły z plecakiem wyładowanym kamieniami.

Nieznośne były również usilne próby podporządkowania politycznego uczniów. Jedną z form tej indoktrynacji był wymóg przynależności do co najmniej jednej z działających w szkole organizacji politycznych. Któryś z dyrektorów, a za mojego pobytu w Warcinie zmieniło się ich kilku, oznajmił na apelu, że każdy uczeń ma obowiązek zapisać się do jakiejś organizacji, kto odmówi, ten ma się wynosić ze szkoły. Chyba nikt z naszej klasy nie odniósł się do tego z entuzjazmem i zrozumieniem poza pewnym Zdzisiem, który jakiegoś pięknego dnia zwołał klasowe zebranie i zagaił: - Wicie, rozumicie koledzy, mam dla was propozycję. W związku z tym, że nikt z nas nie chce się zapisać do aktualnie istniejących w naszej szkole organizacji, tj. do HSPSu (Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej – tak za Gierka nazywało się harcerstwo) i do TPPRu (Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej), możemy stworzyć koło młodzieży wiejskiej. Wy tylko dacie mi swoje zdjęcia i pieniądze na składki, a ja wszystko załatwię i będziemy mieć spokój. I tak się rzeczywiście stało – daliśmy Zdzisiowi zdjęcia i forsę, a on nam w zamian dostarczył legitymacje ZSMW. W ten sposób zostałem pieprzonym, czerwonym wieśniakiem. Na szczęście skończyło się tylko na tym jednym zebraniu. Dyrektor po wykonaniu zadania rękami naszego kolegi, dał nam spokój. Pewnie wykonał 100% normy i towarzysze z województwa, czy z centrali byli zadowoleni.

Taki stan rzeczy był oczwiście źródłem różnorakich napięć i konfliktów. Tylko w okresie jednej dekady – w latach siedemdziesiątych, miały miejsce w naszej szkole co najmniej trzy akcje protestacyjne.

Pierwsza odbyła w się grudniu 1970 r. po masakrze na Wybrzeżu. W czasie apelu uczniowie nieoczekiwanie zaśpiewali Międzynarodówkę, co w tamtym czasie miało swoją symboliczną wymowę i z pewnością zostało potraktowane jako wyraz politycznego buntu. Także ostatni protest zainicjowany został w okresie burzliwych wydarzeń politycznych w Polsce, to jest jesienią osiemdziesiątego roku, jednak nie miał on politycznego charakteru, lecz dotyczył wyłącznie reżimu szkolnego i poniżającego traktowania uczniów. Mi się zdarzyło wziąć udział w tzw. “strajku głodowym” w 1973 lub 74 roku. Protest ten polegał na nieprzychodzeniu na posiłki do stołówki szkolnej. Skutkiem tego buntu było m.in. odejście dyrektora i polonistki, a także złagodzenie na jakiś czas surowego rygoru, w tym zgoda na noszenie dłuższych włosów i cywilnych ubrań po lekcjach.

pochód pierwszomajow...jpg Fotki Zdjęcia Obrazki
 

Orkiestra uczniów TL Warcino na pochodzie pierwszomajowym

Na koniec tego wpisu pozwólcie, że zacytuję fragment wspomnień pana Henryka Brodziaka, nieżyjącego już ojca mojej koleżanki, który na początku lat pięćdziesiątych pracował przez kilkanaście miesięcy w Warcinie. To dopiero były czasy!


 

“Ze względu na szczególnie ciężką atmosferę polityczną w Polsce i w szkole następowała bardzo szybka rotacja pracowników dydaktyczno-wychowawczych. W okresie 10 opisywanych miesięcy przez szkołę przesunęło się 3 dyrektorów i około połowa pracowników dydaktyczno-wychowawczych.

Cała społeczność szkolna była wręcz sterroryzowana przez organizację partyjną i ZMPowską. Uczniowie T.R. (sekretarz POP) i S.L. (przewodniczący Zarządu Szkolnego ZMP) byli stałymi członkami rady pedagogicznej. Na ogół nie zabierali głosu i nie głosowali w sprawach dydaktycznych. Natomiast w sprawach dydaktyczno-wychowawczych ich wypowiedzi miały prawie zawsze charakter decydujący.

Do pracy w Technikum Leśnym przybyłem w okresie ogromnego nasilenia walki z Kościołem i religią. Kilkanaście dni wcześniej grupa młodzieży skupiona wokół wychowawcy internatu (późniejszego p. o. dyrektora) J. K. rozbiła wnętrze kaplicy stojącej w odległości kilkudziesięciu metrów od budynku szkoły. Ołtarz i inne drewniane wyposażenie rozbito na części i wyrzucono pod ścianę stajni. Obraz św. Huberta wyniesiono na strych budynku szkoły. Mimo panującego terroru znaleźli się uczniowie, którzy pod osłoną nocy obraz wynieśli do kościoła parafialnego w Biesowicach. Miejscowy proboszcz ks. Edward Korecki opowiadał mi, że bezpośrednio po rozbiciu kaplicy pojechał do kurii biskupiej, aby złożyć meldunek w tej sprawie. Ks. Biskup ordynariusz zareagował bardzo zdecydowanie, mówiąc do ks. Koreckiego następujące słowa: siedź spokojnie, bo jesteś pod ścisłą obserwacją UB, który tylko szuka pretekstu, aby cię aresztować”. Ksiądz Korecki był solą w oku ortodoksyjnych stalinowców, gdyż miał zadziwiającą umiejętność zjednywania sobie młodzieży, z którą między innymi zorganizował dobrą drużynę piłki siatkowej. Sam również grał bardzo dobrze. Jego atutem był prawie dwumetrowy wzrost. Kiedyś nawet doszło do spotkania drużyny „parafialnej” z drużyną Technikum Leśnego. Spotkanie odbyło się oczywiście bez wiedzy czynników szkolnych, a ponadto drużyna z „kuźni socjalistycznych kadr” - jak o szkole mówiono – mecz przegrała i ta „zniewaga” dolała przysłowiowej oliwy do ognia.

Już w kilka dni po rozpoczęciu pracy zostałem zaproszony na zebranie ZMP. W sali zebrali się uczniowie i pracownicy. Nie znaliśmy tematu zebrania. Po chwili na mównicę wszedł – sympatycznie wyglądający – uczeń kl. III S. L., przewodniczący Zarządu Szkolnego ZMP. Wyciągnął rękę w kierunku sali i wskazując na kogoś przerażającym głosem zawołał: „czy wiecie, kto to jest?! Czy wiecie, kto to jest?!”. Odpowiedziała mu grobowa cisza. I w tym momencie nie wymieniając nazwiska odpowiada sam, również krzycząc: “To poszukiwacz Boga! To wyznawca ciemnogrodu! On w niedzielę po kryjomu jak pies poszedł do kościoła w Biesowicach!” Poczułem, że włosy poruszają się na mojej głowie. Nie pamiętam już finału tej całej sprawy.

Jeszcze nie ochłonąłem z szoku po ostatnim zebraniu, a już w kilka, może kilkanaście dni później przeżyłem jeszcze bardziej ponury przypadek politycznej histerii. Był to koniec października, może początek listopada. Do jednej ze spółdzielni produkcyjnych została wysłana klasa II z wychowawcą w celu pomocy przy zbiorze ziemniaków. Młodzież wraz z opiekunem została zakwaterowana w świetlicy, gdzie oprócz kilku stołów, kilkudziesięciu taboretów i sienników rozesłanych na podłodze, stała czarna tablica szkolna. Pewnego dnia na tablicy ukazał się napis wykonany białą kredą: “Spółdzielnia Produkcyjna Rochów to nędza, smród i ubóstwo”. To, co się później działo, określiliśmy w ten sposób: “nastał sądny dzień, a ziemia zatrzęsła się w posadach”. Młodzież natychmiast zabrano do szkoły. Zwołano zebrania organizacji partyjnych, a na teren szkoły zjechała ekipa powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, która rozpoczęła energiczne śledztwo w celu wykrycia sprawcy. Prawdopodobnie spodziewano się wykrycia groźnego spisku kontrrewolucyjnego. Tymczasem bardzo szybko ustalono, że sprawcami byli dwaj chłopcy wywodzący się z wielodzietnych rodzin PGR-owskiej biedoty. Rodziny te od pokoleń były wyrobnikami i fornalami. Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego i Komitet Powiatowy PZPR odstąpiły od dalszego postępowania. Całość problemu oddano do rozwiązania Ministerstwu Leśnictwa i szkole. Na wyznaczony dzień do szkoły przyjechał delegat ministra (prawdopodobnie o nazwisku S.) i o godz. 15.00 rozpoczęło się posiedzenie rady pedagogicznej. Obrady na temat dalszego losu chłopców zakończyły się około 7.00 rano. Werdykt brzmiał następująco: jednego z uczniów wysłać do równorzędnej klasy w Technikum Leśnym w Białowieży, a drugiego również do takiej klasy, ale w Brynku na Górnym Śląsku. Obu otoczyć ścisłą obserwacją i uniemożliwić dalsze kontakty. Dodaję, że nieco później widziałem z bliska Spółdzielnię Produkcyjną w Rochowie i uważam, że ocena wyrażona w napisie nie była przesadą, lecz raczej eufemizmem. W tamtym czasie jednak nie mieliśmy na tyle odwagi, aby to głośno powiedzieć.

(...)

W marcu lub kwietniu 1952 r. nieżyjący już były kierownik Szkoły Powszechnej w Brzeźnicy koło Jastrowia, Jan Czerwiński, opowiadał mi następujące zdarzenie. Jako delegat gminnej organizacji partyjnej w Sypniewie uczestniczył w konferencji sprawozdawczo-wyborczej Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Koszalinie. Podczas dyskusji zabrał głos uczeń, delegat wywodzący się z organizacji partyjnej Technikum Leśnego w Warcinie. Mógł to być uczeń S.L. Lub T.R. Z ogromnym patosem i autentycznym oburzeniem perrorował, że w “kuźni socjalistycznych kadr”, jaką jest Technikum Leśne w Warcinie mają miejsce niesamowite i karygodne fakty. Dla przykładu w budynku technikum mieszka absolwent Wydziału Leśnego Uniwersytetu Poznańskiego mgr inż. Zbigniew Szwarczyński, i nad jego łóżkiem wisi obrazek Chrystusa. I taki człowiek uczy w socjalistycznej szkole. Wkrótce Zbigniew Szwarczyński odszedł ze szkoły.”
 

 

 

Kisiel
O mnie Kisiel

linki do książki FYMa Czerwona strona księżyca: fymreport.polis2008.pl 65,2 MB 88 MB ebook 147 MB Zwolennikom Platformy i Komorowskiego Jestem poetą. To znaczy nazywam rzeczy imieniem: na świat mówię - świat, na kraj - Ojczyzna, czasem mówię chmurnie na durniów - durnie.   Tadeusz Borowski Kiedy jednak długi szereg nadużyć i uzurpacji, zmierzających stale w tym samym kierunku, zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej, to słusznym i ludzkim prawem, i obowiązkiem jest odrzucenie takiego rządu oraz stworzenie nowej straży dla własnego przyszłego bezpieczeństwa. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych Być może kiedyś będę zmuszony pragnąć klęski mego państwa, a to w przypadku, gdy przestanie całkowicie zasługiwać na dalsze trwanie, gdy nie może już być żadną miarą uznane za państwo sprawiedliwości i prawa - krótko mówiąc, gdy zaprzeczy swej naturze państwa. Ale taka decyzja jest decyzją przerażającą; nosi ona nazwę "obowiązku zdrady." Paul Ricoeur "Państwo i przemoc" kontakt: okolice@o2.pl   Discover the playlist Asa with Asa NAJWIĘKSZY TEATR ŚWIATA Siedzę na twardym krześle W największym świata teatrze Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę Przede mną mroczna scena Nade mną wielka kurtyna A przedstawienie zaraz się zacznie Codziennie się zaczyna Tragiczni komedianci Od tylu lat ci sami Niepowtarzalne stworzą kreacje Zamieniając się znowu rolami Ten, który dziś gra króla Do wczoraj nosił halabardę A jutro będzie tylko błaznem Prawa tej sceny są twarde Premiera za premierą Pomysłów nie zabraknie Publiczność zna ich wszystkie sztuczki A jednak cudów łaknie Po każdej plajcie antrakt A po nim znów premiera I jeszcze większa plajta A teatr nie umiera Siedzę na twardym krześle w największym świata teatrze Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę A obok mnie w milczącym tłumie w cieniu tej wielkiej sceny Artyści cisi i prawdziwi Artyści niespełnieni Nie zagram w tym teatrze Nie przyjmę żadnej roli. A serce, a co z sercem A niech tam sobie boli I każdy nowy sezon Niech będzie jak pokuta Stąd przecież wyjść nie można Więc siedzę jak przykuta Do tego właśnie miejsca W największym świata teatrze. Patrzę i oczom nie wierzę Nie wierzę, ale patrzę Pode mną smutna ziemia Nade mną nieba kurtyna Więc czekam aż Reżyser Niebieski Ogłosi wielki finał. Nie wierzę, ale patrzę

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości